Peru: myśli wyjątkowo nieudziergane

?

a na każdy ?, który do tej pory… … …

mamy poniżej odpowiedź

zazwyczaj odpowiedź jest absolutnie subiektywna – zamknięci w czterech ścianach własnego rozumu uważamy, że to on właśnie jest naszym najważniejszym punktem odniesienia

co więcej – dla nas nasze subiektywne spostrzeżenia są absolutnie obiektywne

każdy, kto się z nami nie zgadza, ma do tego pełne prawo, które z odpowiedniej odległości szanujemy

ale, jeżeli się nie zgadza, warto by zechciał(a,o) samodzielnie spróbować: pojechać, zobaczyć, dotknąć, polizać

a potem spisać subiektywne odczucia, wrażenia i spotkać się z nami na ubitej ziemi w pojedynku na temat, jak tam jest? czy warto?

z przyjemnością przeczytamy :)

a więc?

Ulice w Peru (podobnie jak w innych, mniej cywilizowanych rejonach) stworzone są dla ruchu. Nie dla przepisów. To ogromna różnica dla cywilizanta z Europy. Na ulicę w Peru może wjechać wszystko, co umie jeździć, czyli rower, traktor, samochód, ciężarówka, deska do prasowania… Czy ma toto światła, czy nie ma, jest z punktu widzenia ruchu drogowego nieistotne. Kierunkowskazy i tak daje się niedbale ręką, sygnalizuje się swoją obecność klaksonem, światła służą do szpanu, nieważne, drogowe, czy awaryjne. Na jezdniach jest wesoło i tłoczno, nikt prócz policji nie jeździ w kasku na głowie, na motocyklach jest zazwyczaj nieparzysta ilość ludzi, najczęściej 3, taksówka bierze tyle pasażerów, ile ją zatrzymało, np. w Arequipie pomagaliśmy domknąć drzwi Tico za 8-ką pasażerów, wcale nie tych najmniejszych – jeżeli kierowca ma jak zmieniać biegi, jest dobrze. Większość dróg w Peru nie ma wykopanego wzdłuż jezdni rowu na wodę, nie ma barierek, są za to ogromne pobocza, tam gdzie na to natura pozwala, więc pojazdy swobodnie mogą zjechać i się zatrzymać, gdy komu na to ochota przyjdzie. Na poboczach ponadto, z ogromnym upodobaniem stają przydrożne handlarki i robią mały biznes. Zazwyczaj spożywczo – kulinarny. Ronda, inaczej niż w Europie, są areną potyczek, na rondach peruwiańczycy posuwają swe pojazdy ruchem konika szachowego, ile sił w silniku (lub nogach) nie dając wcisnąć się nikomu przed siebie. Rondo nie daje pierwszeństwa zjazdu, często obserwowaliśmy, jak pierwszeństwo, prawem zachowania energii kinetycznej, nabywał autobus, albo załadowana skałami ciężarówka. Z takimi gladiatorami peruwiańczycy rzadko zadzierają, choć i takie rajdy też widzieliśmy. W ciągu całego pobytu w Peru widzieliśmy 1 (słownie: jeden) wypadek drogowy, spowodowany zagapieniem się kierowcy – wjechał terenówką w tył matiza, gniotąc go do połowy. Widzieliśmy też jedną, odpoczywającą do góry kołami ciężarówkę w górach i mamy jedynie nadzieję, że kierowcy nic się nie stało. Zastanawiamy się więc, czy te restrykcyjne przepisy drogowe w Europie są tak naprawdę potrzebne, czy tylko stanowią skanalizowane, psychopatyczne dążenie urzędników do układania sobie wszystkiego w słupki, ramki, szufladki. Dla urzędnika bowiem to my jesteśmy dla przepisów, a nie przepisy dla nas.

Wyjątkowo nie wrzucamy więcej zdjęć z zatłoczonych ulic, gdyż, zdaje się, było już tego trochę we wcześniejszych wpisach, wrzucamy za to przykładową drogę z ostrzeżeniem o przebiegających sarenkach.

ulice_DSC0354

W Peru osoby niepełnosprawne są pełnoprawne. To ciekawe spostrzeżenie, gdyż w Europie, mimo medialnych nawoływań, specjalnych przepisów w przepisach, udogodnień i tym podobnych spraw, niepełnosprawny zazwyczaj przemyka z wielkim lękiem po mieście, kryjąc się przed wszystkimi. W Peru jest inaczej. Niepełnosprawny, który ma na przykład krótszą nogę, kupuje sobie specjalny but, wyrównujący poziom i żyje pełnią życia, podobnie jak inni tubylcy pracując, lub łajdacząc się po wszelkich zakamarkach. Wiemy, że może wynika to z parszywego klimatu, ale u nas osoby o kulach rzadko widujemy na imprezach masowych, zaś w Peru ganiają po placu, jak wszyscy. Podobnie jest z chorymi, widzieliśmy troje dzieci chorych na zespół Downa, które spokojnie uczestniczyły sobie w życiu lokalnej społeczności. Może to nasz klimat, który raczej nastraja obronnie i rodzi głównie chęć przebywania w ciepłych pomieszczeniach? Może to powoduje, że jesteśmy bardziej zamknięci w sobie? Ale czym wobec tego wytłumaczyć, że w wysokich górach niepełnosprawni peruwiańczycy z równym zapałem pracują lub uczestniczą w życiu lokalnej społeczności?

Nie wrzucamy zdjęć osób niepełnosprawnych, gdyż nie są to dwugłowe delfiny, w zamian za to wyjątkowo publikujemy zdjęcie nie-do-końca-normalnego autora.

autor_przy_apachecie_DSC1794

Tak, jesteśmy różni fizycznie. Peruwiańczycy są ciemnowłosi, ciemnoskórzy, ciemnoocy i krępi, by nie powiedzieć, że niscy. Będąc w Europie jedynie średniakami pod względem wzrostu, górowaliśmy nad większością tubylców, co w połączeniu ze złotymi aureolami naszych włosów powodowało, że zazwyczaj byliśmy dobrze widoczni. Śmieszą mnie w tym kontekście rady dotyczące sprzętu fotograficznego, iżby był mały i nierzucający się w oczy, bo nawet gdybyśmy robili zdjęcia kapslem po piwie, to i tak widziałyby nas wszystkie okoliczne, ciemne oczy. Zazwyczaj zresztą bardzo uważnie wpatrzone. Obserwowały nas nawet pluszaki.

Wyjątkowo wrzucamy zdjęcie obserwującego nas niestrudzenie pluszaka.

wpatrzony pluszak_DSC0427

Czy peruwiańczycy są mili? Otóż zazwyczaj ludzie są mili i sympatyczni. Taka jest większość każdego społeczeństwa. No, chyba że przeradza się we wściekły tłum, ale to wiadomo każdemu. Tak więc, nie spotkaliśmy niemiłego peruwiańczyka. Są mili. Są pomocni – starają się pomóc, jak mogą. Największą barierą jest, oczywiście, język: znając hiszpański w stopniu baaardzo wstępnie podstawowym, wielką wesołość, ale i wielkie zainteresowanie budziliśmy tym, że szukaliśmy jakichś słówek w słowniczku. Wszyscy cierpliwie czekali, aż wydukamy upragnione słowo, poprawiali naszą wymowę, a potem – no cóż – pomagali, jak umieli. A czy jest tam niebezpiecznie? Na to pytanie właściwie nie bardzo wiemy, jak odpowiedzieć. Mieliśmy tylko jedną taką chwilę, w której wydawało nam się, że dojdzie do awantury, ale wszystko się rozeszło po kościach. Spotkaliśmy też na swojej drodze manifestację z kamieniami, pałami itp. Ale peruwiańczycy otoczyli nas wtedy opieką, zapędzili do najbliższego sklepu, nie pozwolili wyjść, póki gaz się nie rozejdzie… Widzieliśmy, że na każdej chatce, każdej posiadłości, każdym murze, który chroni posiadłość, instalowane są druty kolczaste albo kable pod napięciem, albo kawałki szkła, zaś drzwi, np sklepów, zamykane są na trzy do pięciu kłódek. I kraty. Może więc i jest niebezpiecznie. Krążą po świecie pogłoski, plotki, ploteczki, że tam dziko i niebezpiecznie. Nas nic złego tam nie spotkało, mimo popełnionych czasem dziecinnych błędów. Obnosiliśmy się ze sprzętem fotograficznym, jakbyśmy mieli nim handlować. Budziło to zaciekawienie, ale nie widzieliśmy dzikiego pożądania, które mogłoby przerodzić się w próbę rabunku. Peru jest dzikie tak, jak ocean, o który opiera się podeszwą, i jak góry, stanowiące jego kręgosłup. Jest tam dziko. Ale dziko nie zawsze znaczy niebezpiecznie. Z naszego punktu widzenia było tam dziko. Teraz pytanie, czy przeciwieństwem „niebezpiecznie” koniecznie musi być „bezpiecznie”? Może jest to po prostu tak, że tam nie jest niebezpiecznie, ale nie jest i bezpiecznie? Jest tam po prostu coś pośrodku, coś między tymi określeniami.

Wyjątkowo pokazujemy zdjęcie, na którym widać wyjątkowo zrelaksowanego, a mimo wszystko relaksującego się dalej w peruwiańskiej dziczy Kota Oblizucha.

relaks_DSC9778

Jako że jesteśmy mięsożerni, a dodatkowo uwielbiamy, by potrawy miały smak, głosimy wszem i wobec: żarcie w Peru jest w wielkiej części podłe i mdławe w smaku, ba! do tego często wegańskie. Wyobraźcie sobie na ten przykład obiad złożony pół na pół z kopy gotowanych ziemniaków i kopy gotowanego ryżu, bez przypraw. Albo kotlet z mielonego ryżu pomalowany dla smaku na żółto. Czasem widzieliśmy też takie nieznane coś w białym sosie, które bez coli nie chciało przejść poza zęby. Ale są też i wyjątki – szybko przebiegając pamięcią po posiłkach dochodzimy do wniosku, iż wszystkie te wyjątki bez wyjątku składają się z potraw smażonych na głębokim tłuszczu lub pieczonych, jak chicherone, czyli w dosłownym tłumaczeniu skwarka lub takie śmieszne ciasteczka z płynnym nadzieniem, sprzedawane po ulicach. Czasem, jak taki krajowiec ma więcej kulinarnego talentu, pokropi znienacka coś sokiem z limonki, co daje zaskakujące zestawienie, jak kanapka z rozbitym pieczonym kurczakiem w środku. Odnosimy jednak wrażenie, że dzisiejsi peruwiańczycy odziedziczyli po swych indiańskich przodkach pogardę dla smaku i ważną w pierwszej kolejności jest ilość, a nie jakość pożywienia. Ale rzeczy, które nam smakowały, pozostaną z nami: chicherone z kalmarów, sok z papai z mlekiem, pieczona świnka morska, włoska pizza w Cusco, albo piwo Cusquena negra, która rodzimemu koźlakowi, czy też wielkiej rodzinie polskich porterów niewiele ustępuje. Czyli czuć smak.

Umówmy się wyjątkowo, że nie jest to reklama alkoholu ani środków odurzających, stąd wyjątkowo publikujemy poglądowo ocean.

cusquena_DSC1899

Z pocztą też ciekawa historia jest, gdyż my w Europie przyzwyczajeni jesteśmy do tajemnicy korespondencji, zaś w Peru coś takiego nie istnieje. Listy za granicę nadaje się otwarte, by urzędnik miał możliwość sprawdzić, jakie to nieprawomyślne materiały przesyłamy. Dodatkowo musimy na własny koszt wykonać i przynieść fotokopię paszportu, a także ubrudzić sobie łapy zostawiając odciski palców.

No i zapomnieliśmy dodać we wcześniejszym wpisie, że na dworcu autobusowym Oltursy w Limie zostaliśmy postawieni przed nieznanym rodzajem kranu, korzystanie z którego wymaga odrobiny treningu i lubieżnego, ciągłego masowania i dotykania specjalnego patyczka. Śmiechowe, ubaw mieliśmy po pachy.

Czego i Wam życzymy