rozterki moralne

Otrzepaliśmy się więc z godnością, wytrzepaliśmy namiot i śpiwory, wykąpaliśmy się raz jeszcze w Morzu Egejskim i Anula znowu dzielnie prowadziła do granicy z Bułgarią, a nawet odrobinę dalej.

Granica grecko – bułgarska zdumiała nas niepomiernie, gdyż toczka w toczkę przypominała granicę czarnogórsko – albańską, przynajmniej w stronę Grecji. Wjazd do Bułgarii był bardzo przejezdny i miły, z czego wywnioskowaliśmy, że to greccy pogranicznicy trzepią turystów na wszelkie możliwe sposoby. Trochę to dziwne było, bo w końcu granica wewnątrzunijna, ale różne rzeczy widzieliśmy na własne oczy, więc przeszliśmy nad tym do porządku dziennego.

_VOL0444

Jechaliśmy sobie w miłej atmosferze wesoło połykając kilometry, aż Anulka w sposób widoczny się zmęczyła, więc zatrzymaliśmy się na kawę na stacji benzynowej w malutkiej miejscowości. Pogadaliśmy po bułgarsku z panią z obsługi, przysiedliśmy się do siedzącej przy jedynym stoliku starszej pary, z nimi też sobie po bułgarsku porazgawarywalis’. Okazało się, że dziadek był światowej sławy akordeonistą, dawał koncerty w Bułgarii i za granicą, w tym w Polsce. Miło wspominał pobyt w Krakowie i Warszawie, a na koniec przypomniał sobie jeszcze pobyt nad Morskim Okiem. Sympatyczni ludzie. Pożegnaliśmy się i ruszyliśmy dalej.

_VOL0450
Zazwyczaj jest tak, że szczęście uśmiecha się do nas pełną dziurawych zębów szczęką. Tak było i tym razem, o czym jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy: tknięty dziwnym przeczuciem zakupiłem winietkę na jakiejś dużej stacji.

Jechaliśmy do miejscowości zwanej Svietym Vlazem, na północ od Burgas. Im bliżej byliśmy, tym większe zagęszczenie pojazdów, aż w końcu stanęliśmy w ogromniastym korku. Svety Vlaz to taka miejscowość typu Benidorm czy Bodrum lub Sopot, w której mieszka na stałe może ze 30-tu mieszkańców, resztę stanowi element najezdny, pomieszkujący w setkach hotelowców.

_VOL0543
Poprzednio nie chciałem się przyznać, ale że historia lubi się powtarzać, to napiszę… I w Afytos i w Svetym Vlazie udało się nam w jakiś niewytłumaczalny sposób wbić na ichnie staromiejskie deptaki, miejsca na które nie wolno wjeżdżać, bo ludzie tam spacerują. Znacie wszyscy tę historię z Sopotu? Że wjechał młodzian i pędził jak pędziwiatr po Monte Cassino? No to my tak sobie jeździliśmy w Grecji i Bułgarii, prędkość jedynie zachowywałem taką, by dobrze rozpoznać rysy twarzy przechodniów. Sporo drogi przed nami, więc nie mówię hop, bo kto to wie, jaką starówkę lub deptak jeszcze odwiedzimy..?

Laski w hotelu mało ze zdumienia nie pospadały z krzeseł, że chcemy pokój w środku sezonu zdobyć, ale – odpowiednio przyciśnięte – dały nam apartament przygotowany jakiejś młodej parze, która nie potwierdziła rezerwacji. I co? Da się?

Mówią, że za pieniądze, to i ksiądz się pomodli…

Głodni okrutnie poszliśmy nad morze coś jeść, a potem się wykąpać i oprócz brudnych myśli dotyczących uprowadzenia bułgarskiego kotka, nic ciekawego się nie wydarzyło…

_VOL0489_VOL0478_VOL0509