Sighișoara

Przed kontynuacją podróży postanowiliśmy skorzystać z hotelowego internetu, ale, podobnie jak w innych miejscach, akurat nie działał. To wielce zastanawiająca przypadłość globalnej sieci w Europie, że działa, a właściwie to złe określenie – że funkcjonuje jak PKP.

Jako, że z internetu nici, poszliśmy zażyć ochłody w falach Morza Czarnego. W tym miejscu fale są wystarczająco duże, by móc z powagą stwierdzić, iż właściwie jest to bardziej walka o przetrwanie, niż kąpiel w wodzie. Ale i tak fajnie. Afrodytą wyłaniającą się spośród fal jest oczywiście moja osobista tygrysica morska.

_VOL0736

Anulka, jak zabiera się za pilotowanie, znajduje niewiarygodne trasy przejazdu. Dzięki temu raz oszczędzamy parę godzin w korkach, a raz tracimy na jakichś bezdrożach. Podejrzewam, że wychodzimy na zero, ale za to widoki przeróżne oglądamy, które nie wszystkim są dane.

_VOL0815
Ten koleś ewidentnie nie dał rady…

Dzień spędziliśmy na jeździe, która, mimo że romantyczna sama w sobie, to trudno ją jakoś rozsądnie opisać. Przy autostradzie Constanta – Bucuresti Rumuni nie rozpieszczają ilością stacji benzynowych a już na pewno nie ma stacji z lpg, musieliśmy zjechać dosłownie z 80 metrów, by móc spokonie zatankować.

Przed stolicą monstrualny korek, więc zrobiliśmy kilkudziesięciokilometrowy objazd i pojechaliśmy wśród uroczych pól na północ.

_VOL0821
Dla niedowiarków załączam kolejny odcinek przejazdu po Europie… wiem, wiem, już nudne to się robi…

objazd Bukaresztu from Przemysław Wollenszleger on Vimeo.

Pola niedługo potem zamieniły się w góry, gdzie przetrwaliśmy znowuż ogromnych rozmiarów korczysko drogowe przed Sinaią, tym razem bez możliwości objazdu, widząc w zamian po drodze to lub owo.

_VOL0832c_VOL0846

Szczęśliwie, dojechaliśmy do Sighișoary. Oczywiście, bez hotelu, bez pieniędzy, bez jakichkolwiek informacji, wiadomo: coś w stylu nagłej materializacji w danym miejscu. Miasteczko ładne, złego słowa nie powiem, warto zwiedzić.
_VOL0884
Podobno tu urodził się sam hrabia Dracula, mają nawet jego pokoik wychuchany z kołyską i jego osobistym nocniczkiem, mucha nie siada. Ale, że jego chata w ogóle do mnie nie przemawia, zamieszczam bramę, przez którą wiedli doń wieczorami śniadania.
_VOL0899
Pochodziliśmy, popstrykaliśmy zdjęcia, zjedliśmy w miejscu, w którym byliśmy zupełnie nie na miejscu (towarzystwo niższej klasy średniej, każdy genealogię ciągnął co najmniej od Habsburgów, ą-ę przez bibułkę, cisza przy jedzeniu, ani mlaśnięcia, policzki nie zaszczycone zmarszką od uśmiechu, generalnie sztywno, smutno i ponuro) – ale tylko w tym miejscu nie na miejscu znaleźliśmy dwa stołki, by posadzić nasze książęce tyłki. A niedaleko były dwa o niebo lepsze miejsca z o niebo lepszą gawiedzią, tyle że ni szpilki wetknąć…

Ubaw przy jedzeniu odbiliśmy sobie znajdując miły pensjonacik i nieopodal lokalny bar zrobiony w piwnicy, bardzo klimatyczna sprawa. Stali bywalcy lokalu przywitali nas, jak swoich. Wypiliśmy po piwie i poszliśmy spać.