Gniew Zeusa

Autobus z Savnika mieliśmy o 12.00, co w świetle pobudki o 8.00 dawało nam sporo czasu na poczynienie obserwacji socjologicznych. Raz, że widzieliśmy wdzięczność obsługi hotelowej za przyjmowane bez zmrużenia powieki niedogodności, dwa, że poznaliśmy przynajmniej połowę mieszkańców Savnika chyłkiem schodzących do restauracji hotelowej by nas obejrzeć, trzy, że oglądaliśmy dziwne zachowanie włoskiej pary, będącej chwilowymi gośćmi restauracji.
Savnik pożegnał nas strugami deszczu i komitetem pożegnalnym złożonym z najpiękniejszych mieszkanek grodu.

image

Praktycznie całą drogę do Risan lał deszcz i oprócz otwierających się samoczynnie na zakrętach tylnych drzwi autobusu nie ma o czym mówić.

image

Z jedną przesiadką szczęśliwie dojechaliśmy do Herceg Novi, gdzie z przystanku zdjęła nas wyszczekana po angielsku małolata do szczętu deklasując starsze koleżanki: dziewczyna miała wszyskie apartamenty w każdym miejscu miasta.
Po krótkim określeniu naszych wymagań trafiliśmy do apartamentu tuż przy starym mieście. Po uregulowaniu należności, gdy zostaliśmy sami i zaczęliśmy robić lekkie przemeblowanie, znienacka pojawiła się kobieta w sile wieku i oznajmiła, że jest właścicielką nieruchomości, oczyma zadając bezwzględne pytania kim jesteśmy i co tu robimy? Na szczęście wszystko się wyjaśniło.

W mieszkaniu widać ewidentnie brak męskiej ręki (luźne krany i poręcze, niezamykające się zamki, cieknąca toaleta), ale bliskość starego miasta (35m.) rekompensowała wszystkie niedogodności.

image

Po pobycie w górach pragnęliśmy jedynie wykąpać się w morzu i coś zjeść. Całym sercem odradzamy spożywanie czegokolwiek kupionego w jakiejkolwiek restauracji położonej na Trg Nikole Durkovica. Żarcie tam sprzedają podłe, wymagające solidnego podlania piwem, raz by zjeść, dwa by strawić.

image

Szkoda kasy. Lepiej kupić w supermarkecie.
Dzień w autobusach dał się nam we znaki, parszywe jedzenie również, poszliśmy więc spać, ufając, iż tym razem nic nam w tym nie przeszkodzi…

.

w pół nocy, zaraz jakeśmy zasnęli, przyszła burza. Ale nie taka sobie burza, z jaką mamy do czynienia w naszym pięknym kraju. To była Burza. Mama wszystkich burz. Tych, co to jeszcze nie huragan. Powiedzieć, że woda lała się z nieba to mało. Wyjście na dwór można porównać do skoku do basenu. Błyskawice waliły jak ze stroboskopu, basowy grzmot piorunów przestawiał łóżko na podłodze.

A jak przestał padać deszcz, dla odmiany sypnęło gradem wielkości grochu. Albo Bóg nie lubi Herceg Novi, albo przywlekliśmy pogodę ze sobą… nie wyspaliśmy się zanadto.