Dom

Dziś dzień powrotu do domu.

Normalnie zawsze to czułem gdzieś we wnętrzu, taki dzień powrotu nigdy nie jest takim samym dniem, jak te przeżywane podczas podróży. A tu jednak – mój błąd. Nigdy nie mów nigdy.

Dzień wstał uroczo w środku nocy (o 6.30 ciemno, jak o północy), ale że już się wyspałem, to wstałem.

Przygotowałem się do check-outu, poszedłem na śniadanie i zdałem klucz. Bagaże zostawiłem w samochodzie. Po śniadaniu wyszedłem na miasto, popatrzeć jak się budzi. A Reykjavik budzi się powoli. Po godzinie zaczęły pojawiać się samochody, potem krajobraz nabrał cieplejszych, azjatyckich barw. Dopiero na końcu wstają Amerykanie.

O wyznaczonej sobie wcześniej godzinie wróciłem do auta i spakowałem się do lotu, ale nawet to nie zmieniło struktury dnia, tej jego organicznej tkanki tak różnej od innych, wcześniej przeżywanych przeze mnie dni powrotu.

Dotarłem do City Car Rentals, zdałem auto, a chłopak z obsługi zawiózł mnie na lotnisko.

Lotnisko w Keflaviku w swej dolnej części nie posiada siedzeń, żęby się ludność nie zalęgła. Dopiero po oddaniu bagażu i kontroli, na sali odlotów są siedzenia.

Słówko na temat straży granicznej: polska Straż Graniczna, te tępe, bezduszne, aroganckie i nieuprzejme nadwiślańskie gbury, powinna uczyć się obowiązkowo uprzejmości minimum 3 lata na stażu u islandczyków. Najmłodszy strażnik islandzki ma więcej empatycznego profesjonalizmu, niż cała banda SG na Okęciu czy Rębiechowie.

Zostało pół godziny do zamknięcia bramki, a ja właśnie zjadłem kolację i piszę te słowa. Niebawem będę w domu. Ale wylatując z Islandii, jak nigdy wcześniej… czuję, że wylatuję z domu.