Bodrum

No dobra…

Przyznajemy się…

Nie lubimy spać w autobusach.

Nie są za bardzo wygodne.

O tym, że trudy i niewygody podróży łatwo się zapomina świadczy niesamowita łatwość z jaką wdepnęliśmy w piętnastogodzinną, nocną podróż autobusem. Zupełnie jak lemingi bez świadomości pędzące na urwisty brzeg morza, my siedliśmy do Metra. Gwoli wyjaśnienia Metro to nazwa tureckiej kompanii autobusowej. Już po jedenastu godzinach nibysnu zaczęliśmy odczuwać delikatne niezadowolenie z naszej decyzji. Byliśmy niewyspani, brudni, robiło się coraz cieplej, rzeczy lepiły nam się do ciał.

Siedząca za nami para w dyskretny sposób usiłowała przeczyścić wylot górnych dróg oddechowych. Słyszeliśmy wcześniej, iż porozumiewają się poprawną polszczyzną, więc zaproponowaliśmy im Tabcin. Nasze szlachetne oblicza oraz wyciągnięta pomocnie dłoń nie wzbudziły jednak zaufania naszych rodaków. Z właściwą naszym krajanom podejrzliwością odmówili przyjęcia podejrzanych tabletek. Wiadomo jak jest: od rodaka można za granicą spodziewać się tylko najgorszego. Nie przeszkodziło nam to jednak na spędzeniu pozostałej części podróży na wykręcającej zabawnie szyje pogawędce. Pożegnaliśmy się na Bodrum Otogar, życząc sobie wzajem wszystkiego, co najlepsze.

Z Bodrum wycisnęliśmy wszystko, co się dało. Przedsmak tego daliśmy w poprzednim poście: kupiliśmy ogromne kubki kawy, jak nigdzie w Turcji. Miasto sprawia wrażenie przyjaznego przyjezdnym kurortu z typową dla tego regionu niską architekturą, wąskimi uliczkami i promenadą nadmorską oraz setkami hosteli, hoteli, pensjonatów i spa. Tętni życiem, szwenda się tu pełno turystów i lansuje się miejscowa młodzież. Bodrum jest miejscem mogącym leżeć w dowolnym kraju śródziemnomorskim – żadnych zaskoczeń ani na plus ani na minus. Turcja tutaj jest krajem typowo europejskim.

Poszliśmy piechotą, wzdłuż paranoicznie chronionej jednostki wojskowej, do położonego obok miasteczka Gumbet (czy jakoś tak), gdzie zażyliśmy kąpieli morskiej dwukrotnie, by tym pewniej zmyć z siebie długą podróż. Bardzo dobrze nam to zrobiło. Po kąpieli zrobiliśmy sobie spacerek brzegiem morza z powrotem w stronę Bodrum, po drodze postanowiliśmy dla odmiany pożywić się starokaszubskim przysmakiem pochodzenia włoskiego, na placku drożdżowym różne różności. Pizza dobra była. Przebiedowaliśmy jeszcze tu i ówdzie, a teraz siedzimy dla odmiany w pędzącym na północ, do Istambułu, autobusie.

Co z nami jest nie tak?