gaz łzawiący

Potworny ból głowy. Piekące oczy. Kaszel i krztuszenie się. Zawsze tak jest, jak policja rąbie w człowieka gazem łzawiącym. A nie chcieliśmy nic złego. Po prostu napić się kawy. Ale po kolei…

Na śniadanie w hotelu nie było co liczyć, poszliśmy więc do restauracji, gdzie po omacku zamawiając dostaliśmy jajecznicę z szynką i dwa befsztyki. Przyznamy, nie spodziewaliśmy się. Choć można było się spodziewać po tym dniu, że będzie pełen niespodzianek: obudził nas łomot bębnów

Juliaca poranne pianie koguta from Przemysław Wollenszleger on Vimeo.

a na samym wyjściu z hotelu zaczepił i poprzytulał nas señor Adrianos, lokalny nauczyciel angielskiego, odrobinę jeszcze zawiany.
Sprawdzałem w hotelu mapę, naprawdę, acz po śniadaniu zdaje się, straciłem orientację i zarządziłem wymarsz w zupełnie innym kierunku niż planowany terminal.

Dzięki temu zwiedziliśmy bardzo dokładnie przemysłową dzielnicę Juliaki. Bardzo. Na tyle, że zmęczeni, zawołaliśmy kolejną rybkę, by zawiozła nas na Terminal Terrestre, gdzie mieliśmy zamiar kupić bilety do Arequipy, krainy 3 wulkanów. Po drodze zauważyliśmy wędrujący w stronę centrum tłum tubylców w pstrokatych strojach, rzucający od czasu do czasu w samochody kamieniami.

Kierowca rybci zgrabnie ominął ruchomą przeszkodę i dowiózł nas na dworzec, gdzie za 15 soli (!) od osoby zakupiliśmy bilety w firmie Romeliza, po czym – mając do dyspozycji 4 godziny i pranie do odebrania w centrum, ruszyliśmy znowu spacerkiem.

Cudaśmy widzieli po drodze: takie prawdziwe życie peruwiańczyków i chyba byliśmy pierwszymi turystami, którzy przewałęsali się tamtą okolicą.
Po kilkudziesięciu minutach, zwaleni z nóg, zameldowaliśmy się na Plaza de Armas, gdzie chcieliśmy uraczyć się kawą, aliści dziki tłum wepchnął nas do jakiegoś przydrożnego butiku, krzycząc bomba! bomba! i zakrywając usta. Nie dali mi wyjść ze sklepu, bym zrobił zdjęcia, ale i tak gaz zrobił swoje, łzy pociekły, z gardła dymiło.
Niezadowoleni z rządu protestowali, a niezadowoleni z niezadowolonych zaczęli strzelać. Generalnie uważamy, że gdzie rąbią drwa, tam wióry lecą, i skoro policja zabrała się za rozbijanie demonstrantów, to takie białasy, jak my za bardzo rzucają się w oczy, stąd kilka ujęć z daleka i poszliśmy sobie precz, klucząc dodatkowo dla zmylenia przeciwnika.

Po przygodzie z gazem odeszła nam ochota na kawę i w oczekiwaniu na pranie zapiliśmy przygodę świeżym sokiem z papai. Pranie odebraliśmy w miarę czyste.
Nie mieliśmy ochoty wracać piechotą, więc wybraliśmy się na dworzec rikszą rowerową. Mój Boże, daj mieć tyle krzepy w tym wieku, co kierowca rikszy…r_DSC0322
I to już prawie koniec opowieści. By był. Gdyby nie fakt, iż w drodze do Arequipy autobus nasz dymiący solidnie wziął i się zepsuł. To znaczy stanął i nie jechał dalej.
Złapałem więc sobie i Ani inny autobus, którego kierowca wziął nas do swojej kabiny i po raz pierwszy w życiu mieliśmy przyjemność jechać takim ogromniastym autokarem widząc całą drogę przed sobą.

Anulka nie mogła uwierzyć w to, co widziała i wciąż domagała się wyjaśnień, jak zatrzymałem ten autobus. No ale przecież nie siekierą, lecz promieniującym ze mnie urokiem osobistym.
Kierowcę obdarowaliśmy świecidełkiem z Polski, podziękowaliśmy za podwózkę, a że ciemno było, wzięliśmy taksówkę do hostelu.
No i znowu: chciałoby się kończyć opowieść, lecz z kronikarskiego obowiązku dodam, że hostel nasz zgubił naszą rezerwację, dokonaną 8 godzin wcześniej…
I nie napiszemy, jak to się skończyło.