Jechane

Po śniadaniu, w toalecie, podczas mycia resztek uzębienia, wpadłem na pomysł dalszej trasy, a przynajmniej jej początku. Jako, że Chorwację już widzieliśmy, Czarogórę złaziliśmy w dużym stopniu, zaś przygoda z Węgrami ograniczała się jak dotąd do kupienia kanapki na stacji ichniego PKP w Budapeszcie oraz corocznej degustacji śliwek węgierek, postanowiłem zaproponować przystanek nad Balatonem. Kociątko przyjęło pomysł z godnością, więc po domowym śniadanku ruszyliśmy na przestrzał przez kawałek Czech do Istebnej, by potem zanurzyć się w słowacczyźnie. Śliczny ten kraj przy granicy z Polską, w miarę upływu czasu i kilometrów tracił na uroku, krajobraz horyzontalniał, góry malały, Słowacy jeździli, że niech ich szlag. Tak kurczowego trzymania się przepisów nie powstydziliby się skandynawowie, a nas, kaszubskich kozaków, doprowadzało to do szaleństwa. Warto wiedzieć i brać pod uwagę, że przejazd lokalnymi drogami przez Słowację oznacza średnią prędkość ok 36km/h, co daje dzienny ujazd, podejrzewam, podobny do osiąganego Landroverem przez bagna Amazonii.
Wjazd do Węgier dał nam wytchnienie. Prawdą jest, że Węgier i Polak dwa bratanki, jazdę uwielbiają bez trzymanki. Jeżeli akurat nie było w pobliżu ichniej policji, większość jeździ jak w Polsce, zwłaszcza motocykliści. I takie generalne spostrzeżenie: oba kraje, Słowacja i Węgry, słonecznikami i kukurydzą stoją, a jako że słoneczniki mnie fascynują daleko bardziej, niż kukurydza, to proszę:

słoneczniki _VOL0087
Wpadliśmy nad Balaton do miejscowości Balatonfured, gdzie postanowiliśmy zażyć ochłody w falach największego węgierskiego zbiornika słodkiej wody i jakież było nasze zdziwienie, że jezioro zagrodzone, jak obóz koncentracyjny, plaże wyprzedane, trzeba bilety kupować. Oczywiście, zgodnie ze wciąż sprawdzającym się powiedzeniem, iż głupi ma szczęście, zaszliśmy do bramek na plażę o 19.03, a opłaty pobierane są do 19.00.

Balaton ma w tym miejscu bardzo długo ciągnącą się płyciznę wyłożoną twardym piaseczkiem, żadnych kamieni na dnie, więc brodziliśmy całkiem przyjemnie zanim osiągnęliśmy poziom wody umożliwiający pływanie.
Na plaży jest darmowe wi-fi, sprawdziliśmy nocleg i, po zainstalowaniu się, poszliśmy na promenadę, posiedzieć (wiemy, wiemy, po 10-ciu godzinach w samochodzie…)
Wracając przyuważyliśmy fretki wesoło bawiące się w parku – nigdy wcześniej nie widzieliśmy ich biegających po ulicach, jak koty.
Powoli krystalizuje się plan dalszej męczarni.