Olimp

W nocy wyschło pranie. Patent z długimi sznurowadłami sprawdził się po raz kolejny. Jeszcze przed śniadaniem zrobiliśmy kolejne pranie, tym razem w hotelu, powiesiliśmy jeszcze, by przeschło i poszliśmy zjeść i się wykąpać. Zrobiliśmy też kilka zdjęć, by udowodnić wszem i wobec, iż albańska riwiera istnieje, ale to nie zdjęcia są motywem przewodnim naszej wyprawy.

_VOL0296

Wydaje się, że brak mi było od jakiegoś czasu takiego jakiegoś wymęczenia i poczucia w kościach przebytej drogi. W czasie podróży rodził się, uwidaczniał, a teraz już jest w pełni dojrzały motyw przewodni: wykąpać się w Adriatyku, Morzu Egejskim i w Morzu Czarnym. Zbieramy sobie również po drodze do kolekcji inne zbiorniki wodne, w których można wymoczyć kuperki. Tak było z Balatonem, a dzisiaj postanowiliśmy również obadać jezioro Ochrydzkie, o którym słyszeliśmy same superlatywy.
Nie wiem, czy inni też tak mają, ale my w jakiś taki instynktowny sposób czujemy różne zbiorniki wodne: raz jako przyjazne, przyjemne, a innym razem jako obojętne, a czasem nawet jako wrogie. Niektóre jeziora wyglądają tak, że od razu odchodzi nam ochota do kąpieli. W przypadku jeziora Ochrydzkiego wszystko mówiło nam: kąp się! Również i napotkane przy okazji, pląsające jak foczki, albańskie dzieciaki.

_VOL0306
Rewelacyjne jezioro o ciepłej, miłej, średnioprzejrzystej wodzie, choć beznadziejnym brzegu. Przynajmniej w miejscu, w którym się kąpaliśmy, czyli przy remontowanej trasie.
Powoli żegnaliśmy się z Albanią, postanowiliśmy wydać do końca posiadane przez nas leki (znaczy, ichnie pieniądze), zamówiliśmy u zezowatej kelnerki skądinąd pyszne danie, ale że dodatkowo źle nas zrozumiała, dostaliśmy je podwójne, więc musieliśmy i tak, mimo drobiazowych wyliczeń, udać się do bankomatu.
Wjechaliśmy do Grecji z zamiarem wylądowania w okolicach Salonik. Olimpijscy bogowie nie mogli pogodzić się z przybyciem lechickich kozaków, o czym dawali znać głośno i błyskownie, zsyłając na nas gigantyczną burzę, która nie chciała się uspokoić do późnej nocy. Nasz tryumfalny wjazd zamienił się we wpływ, przepłynęliśmy greckie autostrady i Saloniki. Na mapach wynaleźliśmy Kassandrię, której mityczne konotacje wzbudziły we mnie pewnego rodzaju czułość i pojechaliśmy w tamtym kierunku, lecz zwiodły nas, jak żeglarzy Odysa, światełka ćmiące w Afytos. Afytos wygrało, gdyż i leżało nad morzem i byłem wystarczająco zmęczony prowadzeniem galery od samego Durres.

_VOL0322Poszliśmy obadać miejsce, a podczas kolacji Zeus znowu pokazał, iż nie bardzo mu się podoba nasze przybycie: zaczął się denerwować i ogólnie zrobiło się mało przyjemnie, w restauracji szkło się tłukło, obrazy wiatr ze ścian zdejmował, ludziska z tarasu pouciekali, szaleństwo jakoweś.
Cudem znaleźliśmy nocleg w noclegowni ok. północy, a babcia noclegowa kazała nam się wymeldować o 8.00 – widać miała jakieś konszachty z Olimpem… Szybki prysznic i spaliśmy jak zabici.