Stan całkowitego upodlenia

Ruszyliśmy o barbarzyńskiej porze do Virpazar, nad Jezioro Szkoderskie, z przesiadką w Barze (logika nie jest naszą najmocniejszą stroną). Autobus delikatnie zwolnił, wyrzucił nas i nasze plecaki prosto w objęcia najstarszego człowieka w okolicy, właściciela hotelu Pelikan. Hotelowa recepcjonistka na naszą prośbę o mapę okolicy, wyprowadziła nas na próg i wskazawszy szerokim gestem podwórko przed hotelem, oznajmiła, że żadna mapa nam nie będzie potrzebna, gdyż Virpazar składa się z tych oto zabudowań. Nie jest tego wiele, ale nie w budynkach tkwi siła tej okolicy.

image

Tubylcy usiłowali wrzucić nas na łódkę, najwyraźniej by skarmić nami pelikany, będące symbolem okolic, aleśmy się nie dali i ruszyliśmy na rozpoznanie terenu, uprzednio zaopatrując się w miejscowe wyroby domowego przemysłu winiarskiego u pani w kiosku z prasą.
Tego dnia odbyliśmy dwie wyprawy, jedną w góry, drugą wzdłuż rzeki do winnic.
To, czego przedsmak mieliśmy okazję odkryć podczas wędrówki w Kotorze, odnaleźliśmy w virpazarskich górach: prawdziwa wycieczka dla nas, prawdziwy odpoczynek, podobnie jak dla Martyny Wojciechowskiej, to stan całkowitego upodlenia, w którym nie jest ważne jak wyglądamy, gdzie śpimy, ani co jemy. To esencja naszych wypraw. Wędrówka po górach, przerywana krótkimi postojami na obfotografowanie jeziora, śpiew ptaków, cykanie cykad, równie głośne pulsowanie żył w skroniach, stan naturalnej wilgoci od stóp do głów. Kto nie spróbowal, nie zrozumie.

image

image

image

Druga wycieczka, w zamierzeniu krótki spacer w poszukiwaniu miejsca do kąpieli, przerodził się w łupieżczą wyprawę po winogrona. Moje Kocię obgryzało każde napotkane krzaki z winogronami i jeżynami, a ja obłudnie, z uśmiechem, pozdrawiałem napotykanych tu i ówdzie właścicieli ziemskich.

image

Miejsca do kąpieli nie napotkaliśmy, za to po drodze znikła nam z oczu rzeka, więc by ją odnaleźć, skręciliśmy w pierwszą jako-tako wyglądającą ścieżkę, wiodącą w kierunku domniemanego występowania wody. Po jakimś czasie dotarliśmy do rzeczki, przebrodziliśmy ją na drugą stronę, gdzie znaleźliśmy stację ichniego PKP, opuszczoną stację benzynową, cudownie stare wozy strażackie i znak ostrzegający przed grasującymi wszędzie wydrami.

image

image

image

Po powrocie wieczór spędziliśmy w lokalnej przystani pijąc wino, rzucając kamieniami w przepływające nieopodal podpaski oraz broniąc się przed nacierającymi hordami wydr.
Postanowiliśmy zdać się na ślepy los, łut szczęścia, losowanie celu, następnej miejscowości wyplutkiem z winogron i poszliśmy spać.