Trabzon, miasto tureckie

Kończy się pierwszy całkowicie turecki dzień wyprawy. Śniadanie jak w Europie, do wyboru, stół szwedzki. Było wszystko, ser, jajka, mortadela itp. ale NIE BYŁO KAWY! Dziki kraj. Była za to herbata, od której serce staje. Deszcz w nocy też ustał.

Mieliśmy dziś jechać z dwoma Turkami na zwiedzanie pobliskiego monastyru, ale wymyśliłem idiotycznie, że lepiej pojechać do Ortahisar. Podziękowaliśmy uprzejmie za pośrednictwem recepcji naszym nowopoznanym znajomym i poszliśmy w teren, szukać transportu do stolicy, ponieważ tylko tak można dostać się do Nevsehir, w pobliżu którego leży owo miasto.

Jakieś 20m za hotelem wybiegł ze swojego biura Turek, krzycząc w każdym z możliwych języków, iż ma transport do Batumi. Usiłowaliśmy zbyć go jakoś, ale się nie dał, zaproponował inne kierunki. Spytaliśmy o Ankarę i – oczywiście – miał otokar do Ankary. Podejrzewamy w cichości ducha, że gdybyśmy zapragnęli transportu do Torunia, też byłby jakiś załatwił.

Anulka podpytała, jak długo trwa podróż, i całe szczęście: 12 godzin w autobusie. Jako, że jeżdżą co godzinę aż do 20.00, wybraliśmy ostatni, żeby rano zmeldować się na miejscu, przy okazji w typowo szkocki sposób oszczędzając na noclegu. Kupiliśmy bilety, zostawiliśmy jeden plecak w biurze i poszliśmy na miasto. Mieliśmy cały dzień, wycieczkę odwołaną, niczego w perspektywie.

Szwendaliśmy się po Trabzonie, skosztowaliśmy i kupiliśmy słodkich pyszności i poszliśmy nad morze. Szacujemy, że było ok. 28st. w słońcu. To był dzień odpoczynku. Pospaliśmy trochę na falochronie, odmówiliśmy zakupu trawki tudzież innych używek psychoaktywnych lokalnemu dealerowi i poszliśmy powoli w stronę miasta z coraz większym parciem na wypicie kawy.

Pierwsza napotkana kawiarnia była kawiarnią przy klubie fitness dla mężczyzn. Obsługiwały dwie dziewczyny, jedna tradycyjna, druga nowoczesna. Miały spory problem, bo w tej kawiarni mogą przebywać tylko mężczyźni. Anulkę usiłowały uprzejmie ignorować i udawać, że jej nie widzą. Za to dla mnie – bardzo miłe. Poleciły najlepszą restaurację rybną w mieście.

Rzeczywiście najlepsza, możemy zainteresowanym polecić: Fevzi Hoca, ma filie w Ankarze i Stambule. Zdaliśmy się na gust managera i dostaliśmy przepyszną rybę w potrawie zwanej “malzemeler”. Anulka dostała książkę z przepisami i jest bardzo zadowolona. Książka – po turecku, przepisy też.

Schodziliśmy jeszcze miasto robiąc zdjęcia i filmy, po czym zeszliśmy do biura sprawdzić, czy jest plecak. Plecak, owszem, był, nawet nie ruszany, a obok siedzieli dwaj Turcy, którychśmy niepotrzebnie odmówili. Pogadaliśmy z nimi, obaj pracują w największej w kraju rafinerii, pokazywali filmy z monastyru, polecali dokąd w Turcji jechać, a dokąd nie. Miłą pogawędkę zniszczył doszczętnie przyjazd otokaru.

Wsiedliśmy weń i ruszyli – wio! – hen przed siebie, do odległej o ponad 1200km stolicy.