Pralnia

Istambuł wkurzył nas niesamowicie. Miasto, w którym z czterech stron świata jest południe.
Ale najpierw. Po autobusowo-promowej przeprawie przez Morze Marmara posililiśmy się w stołówce dla pracowników Pamukkale na Buyuk Otogar. Kupiliśmy bilety do Konstancy, a sprzedawca wyekspediował nas dla pewności metrem do Aksaray, skąd mieliśmy mieć następnego dnia autobus.
Po znalezieniu noclegu, postanowiliśmy zrobić pranie. W tym celu pracowicie wyszukaliśmy pobliskie pralnie, zakupiliśmy plan miasta i ruszyliśmy z tobołkami przed siebie. Szliśmy i szliśmy, a pralni nigdzie nie było. Rosło we mnie zniecierpliwienie. Zwiedziliśmy Grand Bazaar, taką większą halę targową, nic ciekawego. Obejrzeliśmy jakieś meczety, uniwersytet, nic ciekawego. Irytacja sięgała zenitu. Zjedliśmy kebaby, nic ciekawego. Obejrzeliśmy nigdy nie kończące się zawody wędkarskie na Moście Galata i postanowiliśmy jeszcze raz obejrzeć plan miasta w nadziei, że strony świata w końcu się ustabilizują, a południe trafi na właściwe sobie miejsce.
Rozłożona mapa zwabiła do nas niebieskookiego Turka, który z zapałem usiłował nam wytłumaczyć, iż w Istambule pralni nie ma, a jeżeli nawet jest, to ciuchy wypiorą na drugi dzień. Po kilku minutach rozmowy, przeszliśmy na język polski, gdyż Turczyn władał nim zupełnie nieźle. Bywał w Polsce w latach 90-tych. Postanowił on zostać naszym pilotem po sakralnych zabytkach Galatasaray.
W jego dziwnie pospiesznym tempie obejrzeliśmy świątynie Chrystusowe obrządku katolickiego, prawosławnego i ormiańskiego. Poznaliśmy też polskiego brata zakonnego, nie zrobił na nas najlepszego wrażenia.
Dzięki naszemu pilotowi poznaliśmy prawdziwą twarz Galatasaray, a Istambuł zaczął się nam podobać. Gwar i rytm tego miasta trudno nam porównać z czym innym, co do tej pory widzieliśmy.
Po drodze do kościoła ormiańskiego znaleźliśmy pralnię, właściciel obiecał nam oddać gotowe pranie jakoś ok. 20-tej. Widzieliśmy przechadzających się transwestytów, zamkniętych w klatkach transwestytów, zapraszających, wręcz nachalnych transwestytów. Mnóstwo par hetero- i homoseksualnych o każdym dowolnym kolorze i odcieniu skóry. Przebimbaliśmy późne popołudnie i wczesny wieczór włócząc się po zaułkach i poszliśmy do pralni, która okazało się, leży w nadzwyczaj imprezowej okolicy. Wzięliśmy pranie, wypiliśmy po piwku przy fajnej klubowej, całkiem europejskiej, muzyce, po czym poszliśmy do naszej mety. Zawirowania z kierunkami geograficznymi zaburzyły nam nasze postrzeganie odległości, w związku z czym zrobiliśmy sobie wieczorny spacerek przez wypełnione samymi mężczyznami małe, ciemne i wąskie uliczki podejrzanych dzielnic. Owszem, ulice pełne dzikich, śniadych i czarnych muzułmanów, można mieć duszę na ramieniu, ale przez całą tę wędrówkę nie spotkał nas żaden wrogi gest, faceci tylko się nam ciekawie przyglądali. Skonani wbiliśmy się do hotelu i poszliśmy spać.
Jutro zmiatamy z Turcji.