Put’ mat’ czertowa

Pojechaliśmy do Kyzyłordy, gdzie znowu mieliśmy przygody z policją, ale w końcu pojechaliśmy wzdłuż południowej granicy Kazachstanu na wschód. Generalnie Kazaki to spoko chłopy, żaden nie garnie się do roboty, byle odsunąć od siebie – w ten sposób ostateczne rozdanie odbędzie się na granicy. Zobaczymy.
Dzień drogowy. Asfalt i my. I spotkani w drodze chłopacy wiozący wieprzowinę do Uzbekistanu, jeden Białorusin, drugi Kazachski Polak, ma siostrę w Koszalinie.
A w Turkiestanie, zdumiony widokiem człowieka i jego maszyny Murat, zapozował do zdjęcia z mol’odcem

.
Przed Szymkentem znaleźliśmy gostinicę, w której byliśmy pierwszymi gośćmi zza granicy.
Sympatyczna pracownica przybytku przyniosła nam kazachski przysmak do piwa: fonetycznie coś jak „kurt” – małe, białe kulki bardzo słonego sera. Super sprawa, bardzo smaczne.
Problem z kasą – wypstrykaliśmy się z tengów i została nam jedynie twarda waluta, ale kobieta bała się przyjąć, więc z rana będę musiał skoczyć załatwić.

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Leave a Reply