con huevos

Od tego dnia wiemy, jak po hiszpańsku są jajka. Po przebudzeniu, porannej toalecie i spakowaniu całego śmietnika, zeszliśmy do restauracyjki położonej obok hotelu i pożarliśmy bułkę con huevo, którąśmy popili solidnymi porcjami dobrej, smacznej kawy. Posileni, z nowym zapasem  sił do poszukiwań nie-wiadomo-czego, ruszyliśmy w stronę dworca autobusowego. Parę minut później, poinformowani przez dobrze poinformowaną latynoskę, jechaliśmy autobusem na Javier Prado Este Avenue, budząc zrozumiały popłoch wśród krajowców. Po dłuższej jeździe i krótszym spacerku dotarliśmy do dworców kompanii autobusowych, gdzie, po wybraniu najkorzystniejszej oferty, zakupiliśmy bilety do Nasca, po czym – o dziwo – zarezerwowaliśmy pokój w hostelu. Nasca to taka miejscowość, która słynie z niewiadomego pochodzenia linii ogromnej wielkości, naszkicowanych przez, mające teraz niezły ubaw, wcześniejsze pokolenia. Linie owe układają się w oczach wiernych już to w człowieka-sowę, psa, małpę, pająka, kolibra i inne takie cudaśne różności, choć z tych wszystkich obrazków mnie najbardziej bodzie w oczy podniszczony korkociąg do wina. Świadomi tego, że po pierwsze, linie z Nasca to przeżycie mistyczne, a po drugie, że w małości swej nie jesteśmy gotowi na mistyczne objawienia, postanowiliśmy z szacunkiem godnym relikwii największej świętości, obejść te linie szerokim łukiem i nie zaszczycić ich ani spojrzeniem.
Ale zanim ruszyliśmy do Nasca, zjedliśmy mały, szybki obiad w El Tarwi cocina regional. Kot mój pazerny wziął flaczki baranie o dziwnej hiszpańskiej nazwie, zaś ja zeżarłem pół tuszki świnki morskiej, peruwiańskiego specjału. Od razu powiem, że świnka morska jest smaczna. Gdyby była dostępna w Polsce w celach kulinarnych, jadłbym ją na zmianę z wieprzowiną i wołowiną.
A po obiedzie jazda bez trzymanki na drugim decku wielkiego autobusu, który jest – uwaga! – o wiele wygodniejszy od autokarów tureckich lub polskich. O wiele. Choć zdumieniem napawa fakt kontroli osobistej przed wejściem na pokład, a włos jeży się pytająco na głowie, gdy obsługa robi zdjęcia pasażerom do celów dowodowych…


Zniszczeni podróżą wysiedliśmy o 21-ej na ogrodzonym drutem kolczastym i strzeżonym przez ochronę parkingu stanowiącym jednocześnie dworzec, po czym chcieliśmy udać się na poszukiwania hostelu, aliści okazało się to niepotrzebne, gdyż zaraz za płotem czekał na nas Julio, właściciel, wsadził nas do swojego białego ferrari i zawiózł całe 64,3 metra dalej pod wejście.
Nasca zrobiło na nas ogromne wrażenie: sobota wieczór, pełno świateł, ogłuszający łomot z dyskotek, tłumy młodzieży, niedwuznacznie ruszającej biodrami, pełen wypas. Gdyby nie fakt przeparszywego zmęczenia, poszlibyśmy potańczyć, a tak – poszliśmy spać.