Fly Guy – szkice i spostrzeżenia

No więc, tak wiem, że się tak zdań nie rozpoczyna, ruszyłem znowu przed siebie, tym razem gnany koniecznością. Minęły trzy miesiące dolce far niente z moim Kotem Oblizuchem. Wyposażony w ulubioną bułkę z ulubionej piekarni, parę drobiazgów w torbie podręcznej i helikopter w plecaku ruszyłem odbierać ruskim, co moje. Znaczy Pchełkę. I telefon.

Start na naszym gdańskim lotnisku zawsze jest okazją do ciekawych spostrzeżeń. Tym razem strażnicy graniczni uwzięli się na emerycką parę z Norwegii. Rzeźnik z orzełkiem na czapce najpierw obracał dziadkiem, potem zaś, wespół z koleżanką rzeźniczką obracali babcię. Babcia wydawała drażniące ich uszy dźwięki podczas sprawdzania, więc zabrali się za obmacywanie. Dość niesmacznie to wyglądało, ale już się przyzwyczaiłem, że naszych, rębiechowskich strażników szkolili stalinowscy politrukowie. Na przestrzeni ostatnich ośmiu lat jedyną zmianą, jaką zaobserwowałem w tej grupie społecznej jest częstsze używanie słowa 'dziękuję’. Ale zazwyczaj to 'dziękuję’ podawane jest z wyrazem twarzy Tony’ego Soprano przy wykonywaniu wyroku.

O, na lotnisku zainstalował się McDonalds. Jako, że wyjątkowo dzisiaj miałem trochę czasu (czyt. nie słyszałem z megafonów podawanego ochrypniętym głosem mojego poprzekręcanego nazwiska), porozglądałem się po okolicach, stąd wiem.

AirBaltic – chłopaki w prawdziwym pędzie. Dosłownie trzy minuty po otwarciu bramek ogłosili last call.

Trójmiasto z lotu ptaka wygląda ciekawie – niby wielkie miasto, a z góry wygląda jak mała wioseczka. Przewoźnik zadbał o atrakcje, trasa przelotu obejmowała Gdynię i potem na południe i wschód wzdłuż wybrzeża, aż do Mazur, gdzie chmury wszystko pochłonęły. Zamiast widoków rozpoczęły się turbulencje, takie jakby skoki trochę, zaś lądowanie w Rydze umilał porywisty boczny wiatr, usiłujący rozkolebotać aeroplan.

W Rydze z maniakalnym uporem usiłowałem dostać się na wcześniejszy lot. Wszystko przez to, że za każdym razem, gdy zerkałem na tablicę odlotów mój miał plakietkę Aeroflotu a nie Air Baltic. No cóż, ten się nie myli, kto nie lata. Ale w końcu do Moskwy doleciałem.

Odebrałem nadany plecak, który po raz pierwszy w moim życiu wyjechał jako pierwszy z całej kolejki z luku bagażowego, znalazłem przechowalnię bagażu, złożyłem go tam, po czym ruszyłem do Moskwy.

Pierwsza próba zapłacenia moją kartą – nieudana, druga – nieudana. Napaść na bankomat – nieudana. Bank Millenium zaczął wysyłać do mnie rozpaczliwe smsy, że próba użycia karty poz UE, więc blokują, Chryste Panie, zrobiło mi się gorąco. Siedzę na lotnisku Szeremietiewo, mam wszystkiego 350 rubli, nawet plecaka nie odzyskam, bo nie wystarczy. Szukam internetu, w międzyczasie niepokojąc mojego Anulkę. Wszędzie pełno kawiarnianych wifi, tylko że trzeba coś kupić, żeby skorzystać, a ja mogę jedynie się słodko uśmiechać. Hmmm… Burger King. Tam jest sieć, która wymaga jedynie zatelefonowania pod jakiś numer. Tak zrobiłem, Bóg ma w opiece wszelkich idiotów, z czego najbardziej chyba troszczy się o mnie, bo udało się kartę odblokować. Na wszelki wypadek biorę trochę z górką i jadę aeroekspresem na miasto. Białoruski wokzal, przejście na metro, w metrze przebieżka po piętrach i wysiadam na Teatralnej, prosto pod Kremlem, a tu… Dary ziemi, dożynki, odpust, środek utopijnej rosyjskiej wsi z piętrową karuzelą z konikami, zespół jakiś gra imperialistyczne twisty, a ja przecieram oczy ze zdumienia. Raz, że wysiadłem w jakiejś bajce, dwa, że Moskwa pluje chłodem, wiatrem, deszczem, no i niespodziewanym świętem płodów ziemi.

Z tego wszystkiego nie zdążyłem zjeść nigdzie obiadu, jak się zrobiło późno wbiegłem do KFC i zjadłem coś z wierzchu gorące a na dole z lodówki.

Wszyscy wokół charczą i kaszlą. Kaszlą, jak jedzą, jak piją, jak tańczą, chodzą i nawet jak sikają, też kaszlą. Moskiewska pogoda nie rozpieszcza.

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Leave a Reply