Yellow

Miał przyjechać na 9:00. Diewiat’ nul nul. A wychodząc z hostelu do bankomatu, żeby uruchomić mój rosyjski numer, wbijam prosto w mojego taksówkarza z wczoraj. Przyjechał wcześniej, bo to nigdy nie wiadomo. Poprosiłem, żeby zaczekał i poszedłem.

Sberbank i KFC z zimną w środku padliną. Już zaczynam się zastanawiać, czemu oni nie dogrzewają tych mięs w środku, bo w zasadzie wszędzie mi tak robią. Chyba przejdę na zupy.

Spakowałem klamoty, pojechaliśmy do Pchełki, zapłaciłem różnicę, odebrałem dokumenty, podpompowałem koła. Jeszcze dwa kółka dla sprawdzenia i wio! Tyle mnie widzieli.

Ruszyłem, jak słońce, na zachód. Po drodze jeszcze mi się to przypomniało i tamto i jeszcze jakieś inne coś, aż w końcu się zatrzymałem w sklepie z małym żółtym autkiem i dokupiłem i już jestem szczęśliwy i mogę dalej jechać.

Dużo nie ujechałem, jakieś 430 kilometrów, po czym rozbiłem lekko zatęchły namiot i poszedłem spać. Zmęczenie, jet lag, emocje, mmsy, cuda, wszystko to sprawiło, że szybko zapadłem w sen, po czym szybko się wybudziłem i potem ciężko mi się zasypiało i znowu ciężko wstawało.

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Leave a Reply