Żurawie

W nocy padało, namiot mokry. Wszystko wilgotne w środku, więc zastosowałem swój stary sposób, rozciągnąłem z tyłu kabiny linkę. Jeden śpiwór suszy się na siedzeniu, drugi (tak, wygodny jestem, lubię mieć w miarę miękko pod plecami) na tej lince.

Leje, ciągle wilgoć sączy się z nieba, światełka samochodów z naprzeciwka miło odbijają się na mokrym asfalcie. Cisnę przed siebie, jakbym za plecami miał manewry Armii Czerwonej, co w sumie poniekąd jest prawdą, kilka dywizji pancernych jeździ sobie wesoło po okolicach, tylko odrobinę bardziej na wschód.

Teren płaski jest jak stół, usiany brzozami, wszędzie mokradła. Zachodnia Syberia, ojczyzna komarów i wszelakiego innego latającego tałatajstwa. Ciekawe, że jak ostatnio byłem w kraju na spacerze, to wydawało mi się, że wszystkie ptaki odleciały na południe. Tu siedzą i rozgrzebują świeże rżysko – mają tu kolejne żniwa. Pierzaści goście to gęsi, żurawie i wszędobylskie krukowate – wrony, kawki. Zaś w lasach jakieś inne siedzą i ćwierkają wesoło, choć temperatura nie rozpieszcza. W tym kontekście nasz las wydał mi się zupełnie wymarły.

Za Kurganem zaczynają się nieśmiało wzgórza, potem zaś pomalutku, po cichutku, zmieniają się niepostrzeżenie w Ural. Wszechobecne odwołania do Syberii i Bajkału zmieniają się na Ural. I tak Avtobajkal to teraz Avtoural, Kafe Bajkal to Ural Kafe itp, itd.

Gdzieś kiedyś ktoś powiedział… albo napisał… że przejeżdżał przez Ural i prawie go nie zauważył, że to większe pagórki są. Nieprawda. może pociągiem jechał i tylko wódkę pił. Ural nie jest duży, nie, ale różnica bije po oczach: zamiast płaskich mokradeł najpierw łagodne wzgórza, gdzieniegdzie pokazują się skały, potem zaczynają się takie górki, no których nie sposób zauważyć. Nie są jak nasze Pieniny, bo Pieniny względem Uralu są monumentalne. Ural bardziej przypomina nasze pogórze, taki wstęp do gór prawdziwych, lecz jednak wejść na szczyt, to zasapać się bez dwóch zdań.

I tak wciąż padało, a ja jechałem. Sytuacja jak na naszej starej krajowej 7mce w latach sprzed autostrady. Tylko tu rzadko widzę taką nieokrzesaną brawurę, wręcz zaczynam się zastanawiać, czy to przypadkiem na mnie nie patrzą ze zgrozą… Jedzie ciąg ciężarówek, na oko ze 12 sztuk. Między nimi szaleje ze 20 małych mobilków, a żaden nie zrobi miejsca przed sobą, tylko wyczekuje siedząc ciężarówce na ogonie, więc czasem trzeba tak z polska przywalić pięścią w asfalt i popędzić towarzystwo. Wyprzedzenie takiego konwoju na krętych dróżkach Uralu to jakieś pół godziny, w tym czasie doganiamy poprzedni, tylko większy, więc zabawa trwa w najlepsze.

Miejsca na nocleg zacząłem szukać zgodnie z planem, za Zlatoustem, po jakichś 700km takiej jazdy, niestety w górach cholernie ciężko o dobre miejsce na namiot, gdy jedzie się samochodem. Mój Kot do dziś pamięta drogę z Achalciche do Batumi i do dziś złowieszczy na mnie za tamtą jazdę. Tu było tak samo, więc jak tylko znalazłem obiecujący zjazd, wjechałem weń i z miejsca wbiłem się w ogromną kałużę, a ze skrzyni biegów poszedł słodki dym, Chryste Panie, nawet nie zacząłem dobrze jechać, Ania mnie zabije, szlag by to. Wycofałem z podkulonym ogonem wróciłem na trasę i zacząłem obserwować niepokojące objawy. Normalna temperatura pracy w skrzyni to jakieś 220 stopni Celsjusza, przy takiej jeździe może odrobinę więcej, więc nagłe schłodzenie to zawsze kupa radości. Czuć, że coś jest nie tak, rzuca, szarpie, charczy. Niedobrze. Środek Uralu, Pchełka kuleje. Zatrzymałem się zobaczyć co i gdzie i jak jest źle, wlazłem pod auto (ciągle pada, przypominam), nic nie widać. Wiadomo: auto od spodu. Wyciągnąłem bagnet do sprawdzenia oleju w skrzyni, a on suchy. Pięknie. Jestem w Sim City. Oleju w skrzyni nie ma.

Postanawiam, że pójdę spać, co ma być, to będzie, nie ma co się stresować na zapas – wystarczy, że ludzie mnie stresują.

Po przeciwnej stronie jest gostinica, w której znajduję przytulny pokój.
Kolejna z ruskich ciekawostek, to ta, że zapisują sobie numer rejestracyjny gościa, ale nie cały, bo im tego nie trzeba – tylko trzy cyfry ze środka. Próbowałem jakoś wytłumaczyć kobiecie, że to bez sensu, ale w okazała się betonowo odporna i zapisała 178 w swoim zeszycie w kratkę. Cóż. Chciałem dobrze. I tylko dobrze, że się nie upierałem.

Aaaa. I na koniec informacja: w przydrożnych gostinicach wynajmuje się pokoje na 24 godziny, nie do określonej pory sprzątania. Równe 24 godziny od wejścia jest do wyjścia. Super.

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Leave a Reply