Po raz pierwszy w życiu byłem tak przygotowany do GSB, ogarnąłem z domu noclegi i z grubsza plan, spakowałem siebie i Mieszka w miarę rozsądnie i dałem znać Pawłowi, że nie trzeba namiotów, karimat i śpiworów.
Po drodze, w Piotrkowie Trybunalskim, pożarliśmy łapczywie chińszczyznę. Dojechaliśmy do Kątów wieczorem, akurat wróciła też z zagranicznych wojaży właścicielka noclegów i pizzerii Chono Tu. Chono Tu znajduje się akuratnie na szlaku, więc uznałem to za dobry prognostyk.
Do celu zawiózł nas znowuż Bogu ducha winny taksówkarz z Rymanowa, pamiętał nas, czubków, z sierpnia, co ułatwiło negocjacje.
Ruszyliśmy z Rymanowa Zdroju spod kościoła pw. św. Stanisława Biskupa, piękna pogoda, ciepło, milutko, przeszkadzają jedynie jakieś drobne kontuzje w układzie napędowym. Uderzyła mnie ilość grzybów rozmaitych rosnących sobie bezczelnie w Beskidzie, podczas gdy u nas na razie posucha.
Na szlaku, jeszcze przed Iwoniczem spotkaliśmy starszego pana, na raty uraczył nas opowieścią o swoim życiu: próbował w Polsce, potem w Stanach, ale w końcu wylądował w Niemczech, gdzie był kierowcą testowym Audi w Ingolstadt. Połamał się kilkukrotnie, stracił płuco i wrócił teraz do Polski, do syna. Chodzi codziennie po górach, żeby się nie zastać. W Iwoniczu – Zdroju obejrzeliśmy 4 Kąty w Sztuce, galerię p. Anny Szuber. Bardzo ładne obrazy, polecam.
Jako, że szlak miał być robiony na spokojnie i bez pośpiechu, okazało się że po kilku godzinach jesteśmy daleko w polu, czas się kurczył, przed nami Cergowa, my w czarnej hmmm… Lubatowie raczyliśmy się pod Groszkiem izotonikami, musieliśmy przyspieszyć.
Tuż przed Cergową wpadliśmy na trójkę górskich łazęgów – chłop, z którym rozmawiałem ma górski przydomek Rupieć i zapraszał w sierpniu’24 na 71 RAJD PRZYJAŹNI BIESZCZADZKICH.
Cergowa dała nam lekko w kość, co w połączeniu ze zmęczeniem i kontuzjami spowodowało, że do Nowej Wsi sturlaliśmy się praktycznie bez sił.
Zatrzymaliśmy się u p. Małgosi (Nowa Wieś 17) w starej beskidzkiej chacie zwanej chyżą. Pani Małgosia porzuciła cywilizację, przeniosła w Beskid i żyje w zgodzie z rytmem natury, ma psy i czarnego kota o imieniu Nancy.
Następnego dnia Paweł zaliczył kryzys, położył się na upstrzonym krowimi plackami brzegu strumyka i czekał, aż mu przejdzie.
Tego dnia, opętani jakimś tajemniczym przymusem, idąc szlakiem zbieraliśmy wszystkie grzyby, tak więc doszliśmy do Kątów objuczeni, jak osły i solidnie wykończeni.
Przed sklepem zagadnął nas jeszcze 100-letni mieszkaniec Kątów, rozmawialiśmy o rowerach, cenach i internecie. Szaleństwo. Kompletne szaleństwo. Ale to może ze zmęczenia.
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz