Na dobry początek spuściłem sobie z rana na duży palec u nogi kawałek, wydawałoby się, niewielkiej płyty pilśniowej. Do wieczora palec zgranatowiał i boli jak cholera.
Wsiadłem w pociąg relacji Gdynia Główna – Krynica-Zdrój o 19tej, taki wagonik bydlęcy, bez przedziałów, fotele sztywne, jarzeniówka całą noc na pełną parę, nie sposób się ułożyć, a jak się jakoś tam usadowię, to światło nie daje wypocząć. „Życzymy przyjemnej podróży” wrzeszczał co stacja kierownik pociągu, by dobudzić zasypiających. Po nocy w pociągu czuję się generalnie dobrze porobiony na dłuższy wypoczynek, a na horyzoncie początek wycieczki…
Od Nowego Sącza mgła i wilgoć na zewnątrz, Poprad wypełniony po brzegi, czeka na kilka dni deszczu, by urządzić potop, jaki od tygodnia mają w Kotlinie Kłodzkiej. O, zgasili te piekielne jarzeniówki o 8:05. Plan jest na kawę w Krynicy i spokojny człap-człap pod górkę. Na mapie widziałem frogshopa na rogu Halnej, więc tam kupiłem kanapkę i wodę. Kawy jednak nie wypiłem, spieszno było mi już iść.
Palec bolał dość mocno, mimo to parłem dalej dokumentując postępy na fotografiach i filmach. Minąłem krynicką Centralę GOPR, minąłem Czarny Potok, to znaczy mijałem długo, bo to ogromny kompleks, po czym już wszedłem w las i ruszyłem pod górę, w stronę Jaworzyny Krynickiej. Raptem 1:45, phi.
Jakoś tak rozłożyłem siły, że w wielkim stylu wyprzedziłem ogromną grupę górowłazów i pierwszy dostałem się na szczyt! Okazało się zaraz potem, że żaden szczyt, lecz pierwszy przystanek kolejki linowej. Potem był drugi, trzeci, w końcu zasapany wtarabaniłem się w jakieś lokalne krupówki, gdzie pełno knajp, a schroniska, gdzieś chciałem odsapnąć, dalej nie było.
Po jakimś czasie, schodząc z GSB odszukałem schronisko, zjadłem żurek i wypiłem piwo, herbatę i kawę zanim ruszyłem dalej. Palec zrobił się granatowy pod paznokciem i nawalał jak perkusista Metalliki.






2:30 do Hali Łabowskiej? Przecież to moment, może pójdę dalej trochę, korzystając z dobrej pogody, myślałem…
Po drodze dokumentowałem różne rzeczy, znalazłem na przykład skarpetę i rękawiczkę, widać ekshibicjonista z Beskidu Niskiego szedł dalej GSB. Patrzyłem też z przerażeniem na kolejne tabliczki z czasem przejścia na Halę Łabowską i PTTK w pewnym momencie chyba też zwątpiło w to, co umieszczają na tych znakach: nagle zaczeli podawać odległość w kilometrach. Zdumiewające.
Szedłem dalej, a palec wył, jak Al Bano i Romina Power razem wzięci. Myśli swobodnie szybowały… Uwielbiam ten stan, kiedy nie muszę myśleć nad rozwiązaniem jakiegoś problemu, lecz pozwalam umysłowi biec luzem. Myśli wirowały, świat się otwierał. Po jakimś czasie zauważyłem, że mój zmęczony swobodnym dryfem umysł zaczyna przypominać sobie teksty piosenek. Gdy zafiksował się na jednej i nie chciał odpuścić podałem mu, jak psu kość fragment innej piosenki. Ciekawa rzecz, dokąd to mnie prowadzi, choć prowadzi wolno, bo do schroniska na Hali Łabowskiej wciąż daleko… Gdzieś wpadłem na mapę okolic. Srogie nazwy tu dają obiektom: Ostrojebiec, Żdżar, Hłocza, riki-tiki Kotowiki. Stałem w lesie i śmiałem się do mapy, jak jakiś przygłup.








Zacząłem częściej odpoczywać, a raz nawet zdjąłem plecak i usiadłem, ale to absolutnie nie zmniejszyło odległości do schroniska. Za to pojawiły się grzyby. Duże grzyby. Co z tego jednakowoż, skoro i tak nie mam ich jak wziąć że sobą…
Gdzieś po drodze wycięli drzewo z oznakowaniem szlaku, ale wzięli się na pomysł i naprawili, co zepsuli. Dokładnie, jak w bajce Sąsiedzi. Za Przełęczą Potasznia stoi wiatka. Fajna, ale ciemna. Taka na wszelki wypadek, gdy już naprawdę wszystko zawiedzie. Palec zaczął pulsować w rytm wycia.
Fajne panoramki przed Jaworem, potem pomnik partyzanta, Łabowczański Wierch, a ja za każdym zakrętem widziałem schronisko. W końcu dotarłem, wszedłem, ze zmęczenia prawie się przekręciłem na lepszy świat, zapytałem o pokój: nie było; za to idzie najazd 50cio-osobowej grupy. Ale moment, wszedł szef i od razu się znalazła się izba dla mnie. Jakaś laska zrezygnowała. To było miłe, wziąłem do pokoju piwo, zjadłem jajko z chorizo, a potem, uwaga – serniczek z bitą śmietaną i jakimś dżemem.






Wszystko mnie bolało, nastolatki z grupy darli pyski, że w schroniska nie było prądu, że dziewczyny śpią tu, a oni tam, że generalnie lipa itd. Jak to młodzież. A ja? Siedziałem na łóżku, sączyłem piwo i zastanawiałem się, jak będzie jutro z tym palcem i gdzie rozstawiać tarp.

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz