Znaki

Wyszedłem rano i palec nie bolał tak, jak wczoraj. Zdecydowanie się polepszył, taki mniej drażliwy się zrobił.

W tym Beskidzie Sądeckim, to żyli sami partyzanci. Pełno tablic pamiątkowych, krzyży, nekrologów. Tuż przed schroniskiem monument, a także estetyczne, białe krzyże.

Przez długi czas nie było nikogo wartego wzmianki, zrobiłem krótki postój na Hali Barnowskiej, by się posilić, potem, zaraz za Halą Pisaną zobaczyłem współczesnego niedźwiedzia, przebrodziłem pozostałości prac Lasów Państwowych i nagle, znikąd, pojawiła się taka fajna rodzinka: mama, tata i 3-latek na szlaku. Młody akurat wędrował z ziemi na barana ojcu, mama pchała wózeczek, jaki doczepia się czasem rowerom. Rodzice modlili się o drzemkę pociechy, gdyż wówczas mogą przyspieszyć. Robią GSB w stronę Wołosatego. Bardzo życzliwe i rozmowne małżeństwo.

Po typowo polskim sporcie w przeskakiwanie wykrotów z wodą (wciąż Lasy Państwowe) doszedłem do Cyrli, gdzie mnóstwo ludzi urządziło sobie obiadek. Pogłaskałem biało-rudego kota, pogadałem chwilkę z różnymi osobami, napiłem się lemoniady i uzupełniłem wodę. Szefowa tam bardzo ceni wędrowców, stara się być pomocna, ale prześladują ją, jeśli dobrze rozumiem, nagie laski i e-bikowcy cebularze, którzy ładują swoje harleye z jej gniazdek.

Ptaszek szary z żółtym łebkiem przeleciał mi przez drogę, jak czarny kot i świergotał przeraźliwie, jakby złorzecząc, lub ostrzegając przez dalszą drogą. To był znak pierwszy.

Z palcem klops, jednak bolał dalej.

Podczas zejścia do Rytra widać ładny zameczek, porobiłem kilka zdjęć.

Na przejeździe kolejowym dróżnik grzecznie poczekał, aż przejdę i dopiero wówczas puścił pociąg.

Wejście nad Rytro wiedzie przez jakieś obejścia. Trochę asfaltem. A jak już wszystko się kończy i zaczyna ścieżka, to w sam raz na samym szlaku stoi dom. Przed tym domem babuleńka, drób i kot. Na piętrze dziadek. Dziadek cały czas usiłował dojść do słowa, ale babuleńka miała głos, którym gasiła jego nieśmiałe próby bez zbytniego wysiłku. Po zdzieńdobrowaniu babuleńka aż wstała, żeby dobrze mi się przyjrzeć, zapytałem o szlak dalej, ona wskazała, że będą trzy takie podejścia trochę bardziej i we trzy godziny stanę w schronisku na Przehybie. Patrzyłem trochę bezradnie w najbliższą przyszłość, gdyż z moich wyliczeń, na podstawie dotychczasowego tempa wychodziło, że zmrok zapadnie właśnie za trzy godziny, a moje szacunki trasę określały na 6 godzin!

Gdy już zebrałem się do odejścia ich kogucik rasy kogut-miniaturka (sam diabeł nie wie, co to za rasa) wypowiedział mi jednostronnie wojnę i rzucił się z dziobem i pazurami na moją prawą łydkę. Nie odpuszczał, skubaniec przez dobrych kilka chwil, musiałem kijkiem wskazywać mu niestosowność tego zachowania. To był znak drugi.

Palec bolał dalej, jakby zapomniał, że już bolał wcześniej.

Po drodze widziałem kątem oka źródełko, ale nie wziąłem wody, kretyn do kwadratu.

Szedłem zobaczyć, co z Niemcową. Podobno babka umarła, a drużyna się rozpierzchła. Chatka wygląda spoko, dużo serca ktoś włożył, by wyglądała na zamieszkałą, zresztą, może ktoś i tam mieszka, kto to wie. Rozglądałem się dyskretnie za miejscem na tarp, ale lec w bezpośredniej bliskości jakoś nijak mi nie pasowało, więc szedłem dalej aż doszedłem do ruin szkoły podstawowej, za którymi to czaiło się spore stado owiec uzbrojone w pasterza i jego psa. Pasterz, postawny jegomość, minimum 190cm wzrostu, lat pewnie z 78-80, zwracał się do mnie w trzeciej osobie per turysta:

  • dokąd turysta idzie?
  • skąd turysta jest?
  • czego turysta potrzebuje?

Więc turysta poprosił o wodę, którą pastuszek wziął i przyniósł, bo miał gdzieś tam zakitrane rurki od jakiegoś źródełka. Zostawił swą kurtkę na znak, że nie zniknie z butelką i poszedł. Jak wrócił, oddał butelkę i od razu ubrał kurtkę z powrotem. To chyba jakiś gest uspokajający miał być. Zapytałem, czy w istocie swej świadom jest jakiegoś godnego miejsca na nocleg i widocznie się zmartwił, jak mu wyjaśniłem co to tarp. Niedźwiedz mu po owce przychodził niedawno i sugerował, żeby się nie wydurniać, tylko dygać na Przehybę, bo tylko trzy podejścia są i dam bez problemu radę w trzy godziny. To był znak trzeci, a palec wył razem z niedźwiedziami. Niedźwiedź też ryknął, choć potem doszedłem do wniosku, że to jelenie ryczały, bo niedźwiedź ryczy tak jednorazowo, a jeleń poprawia jak osioł te swoje ryki.

Takoż i wbiegłem chyżo na Niemcową, popatrzyłem na drogowskazy i przycisnąłem tempa, nie zważając na nic parłem przed siebie. Wtem w krzakach zobaczyłem rękawiczkę z trupią czachą, ryki wciąż wokół. To był znak czwarty, a palec kwiczał w tym czasie.

Zjadłem tylko porcyjkę 7oceans i ubrałem się odrobinę bardziej, bo chłodem straszyło. Po kilkunastu minutach że zdumieniem wszedłem na Międzyradziejówki, a zaraz chwilę później, na Wielkiego Rogacza. Od Wielkiego Rogacza idąc na zachód szlaku czerwonego, po lewej mamy cudowną panoramę na góry. Słońce zachodziło, sceneria przepiękna, ale miejsc biwakowych brak, więc zadzwoniłem do schroniska i się zaanonsowałem. Określiłem czas na po 20tej, ale schroniarz był pewiem, że w godzinę dojdę.

Tak, już chwila, tylko łyknę soku z gumijagód.

Kolejne podejście – na Radziejową. Ktoś im najwyraźniej schody pogruchotał, a resztki zostawił. Straszne wejście i cztery kruki poczęły krążyć nade mną głośno kracząc. To był znak piąty, palec się obraził ostatecznie, najwyżej będzie do amputacji.

Pod wieżą widokową na Radziejowej dwóch gości z Gliwic, no takie sympatyczne chłopaki, że gadaliśmy z pół godziny. Ciemność nadchodziła szybkim tempem, więc wszyscyśmy wydobyli czołówki. Oni popędzili w stronę Piwnicznej, ja na Przehybę. To był bieg na czas, jelenie ryczały, wzeszedł czerwony księżyc – to był znak szósty.

Po drodze jeszcze zobaczyłem ślepia trzech łań i jednego liska, bo świecą tak komicznie w świetle czołówki. Wpadłem do schroniska na Przehybie ok 20:15.

Tego dnia zrobiłem 29.1km z plecakiem ważącym pół tony (15,7kg), bo jak idiota zawsze się upieram, żeby mieć różne, niezwykle przydatne gadżety. Tak, byłyby przydatne, gdyby odcięło mnie na tydzień w głuszy, a nie między schroniskami…

Same znaki po drodze, ale chyba nie jestem przesądny, tfu, tfu!

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Leave a Reply