Ja w roli Syzyfa

Rano, tym razem o normalnej porze, po śniadaniu, ruszyłem dalej, w stronę Moskwy.

Kiedyś, dawno temu, zaznaczyłem sobie na mapie punkt w pobliżu, który chciałem zobaczyć, teraz już nie pamiętam z jakiego powodu i co to w ogóle było. Zjechałem z krajówki i, wiedziony gpsem, pojechałem w kierunku rzeki. Niestety, po kilku kilometrach okazało się, że droga jest zamknięta, służby wymagają przepustek, a ja nawet nie byłem w stanie wytłumaczyć, po co w ogóle wybieram się w tamtym kierunku. Bo co? Pinezkę na mapie masz? Acha, no tak, ciekawe, interesujące, paszport daj…

Tak więc wróciłem na główną drogę i postanowiłem pojechać do Manor Chrapowicki (Khrapovitzky), bo przynajmniej wiem, że da się to jakoś wytłumaczyć.

Jechałem bez przygód ze dwie i pół godziny, zjechałem z M7 na lokalną, leśną drożynę i nie spiesząc się, powoli przemierzałem las, zerkając czasem w lewo i prawo, czy nie mignie mi w gąszczu kawałek lisiej kity, albo niedźwiedzi pyszczek. Właśnie droga zaczęła malowniczo skręcać w lewo, pojawiły się pierwsze zabudowania Ławrowa, gdy z autem stało się coś dziwnego – lekko uniósł się przód, tył osiadł po stronie kierowcy, dobiegł stamtąd zgrzyt i hałas, a ja jechałem pchany siłą bezwładności przed siebie, jak czołg. Po jakichś 100 metrach auto zatrzymało się na poboczu.

Cała robota serwisu w Omsku sprowadziła się do przyspawania kawałka mostu, zamiast wymiany na inny. Stałem na jakieś wiosce z rozwalonym samochodem, lewe tylne koło odpadło, opona została przebita, półoś pękła. Tyle w temacie.

Napisałem kilka sążnistych uwag do Anulki na temat mojej aktualnej sytuacji, po czym zjadłem drugie śniadanie, bo nie ma co się chandryczyć o pustym żołądku.

Moim płynnym rosyjskim zamówiłem telefonicznie lawetę, przyjechał też burmistrz pobliskiego miasteczka, Roman Yurich, któren zawołał swojego nadwornego mechanika, żeby nadzorował załadunek okulawionej Pchełki i tak trafiłem do miasta Vladimir. Włodzimierz po naszemu. I nawet nie chce mi się sprawdzać, czy to po Leninie, czy Putinie, czy jeszcze jakimś innym kniaziu Rosji ta nazwa.

Kojarzycie te filmy z Chevy Chasem z lat 80tych? Czasem czuję się tak, jakbym grał główną rolę w sequelu: życie rzuca we mnie papierowymi kulkami, podkłada nogi w losowych momentach, dzikie wiewiórki wyskakują znienacka podczas świąt, auto tak chłopaki naprawiają, że mam nadzieję, iż im też tak ktoś żony naprawia i tak dalej, cały zestaw różnych zabawnych z perspektywy czasu historyjek.

Miasto Vladimir dziwnie ciemne. Nawet, jak się światło pali, to przydymione. Ekologia, czy przygotowania do wojny?

Hmmm…

Diewoczka z serwisu Ford Avtotrakt zamówiła mi taksówkę do hotelu w centrum.

Ą, ę, łajno przez bibułkę.

Matko, co za hotel, ja nie zwyczajny. Samym spojrzeniem pobrudziłem poduszkę, więc dla spokoju ducha wbiłem wzrok w podłogę. W łazience cudów jakichś nastawiali, lotionów, szamponów, żeli, mydeł, dental kitów, wacików i inszych dobroci takie mnóstwo, że musiałem wszystko do śmietnika wrzucić z umywalki, bo nie szło normalnie rąk umyć.

Wieczorem poszedłem na dworzec i potem na obiadokolację i zjadłem dobrą, azerską zupę piti z cebulką i chlebem jako zakąską. Pyszne. Z wiekiem zmienia mi się smak, zaczynam lubić zupy…
Poczytałem wieczorem dziwną powieść, która jednocześnie i nudzi mnie i zaciekawia i denerwuje i nuży przewidywalnością i poszedłem spać.

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Leave a Reply