Hydropiekłowstąpienie

Dziś muzycznie.

Utopię waszą utopię.
Utopię waszą utopię.
Ja utopię waszą utopię,
Utopię w potopie.
Zarządzam pełne zanurzenie.
Utopię waszą utopię,
Utopię w potopie.
Hydropiekłowstąpienie!

Zacząłem cytatem z Lao Che, ponieważ, jak Boga kocham, to, co się tam działo, jest już pięknie podsumowane w tym cytacie.

Pewnego dnia wcześniej, jakoś tak parę miesięcy temu, gdy pojechałem na strzelnicę, zmieliłem bieg wsteczny w Pchełce. Po kilku tygodniach, naprawiona, zasługiwała na mały test drive, więc szybko wykoncypowałem sobie, że skoro i tak ciągnie mnie na południe, to dwie pieczenie na jednym ogniu i test się zrobi i dojedzie i przy okazji będzie wszystko wybornie a nawet znakomicie.

Pojechałem do Myślenic, gdzie znalazłem nocleg w hoteliku Rekliniec, po czym już autobusem udałem się do Rabki – Zdroju, by przemierzać szlak. Bilet kupiłem sobie wcześniej przez e-podróżnika, trasę na przystanek przeszedłem dla sprawdzenia irp, wszystko przygotowane na tip top. Oczywiście, rzeczony autobus nie przyjechał, złapałem więc inny i w towarzystwie 6 przedszkolanek z Rzeszowa pojechałem w deszczu strugi.

W barze na dole tam zaraz po lewej stronie zjadłem flaczki na śniadanie. Jeszcze nigdy nie jadłem flaczków na śniadanie. Po śniadaniu zaś poszedłem w stronę Jordanowa, a deszcz ciągle padał…

Ciągle pada!
Asfalt ulic jest dziś śliski jak brzuch ryby
Mokre niebo się opuszcza coraz niżej
Żeby przejrzeć się w marszczonej deszczem wodzie
(…)
A ja?
A ja chodzę
Nie przejmując się ulewą ani spiesząc
Czując, jak mi krople deszczu usta pieszczą
Ze złożonym parasolem idę pieszo, o tak!

Przyznam się jednakowoż, iż parasola nie posiadałem na stanie, toteż i nie mogłem iść z nim złożonym. Lało cały dzień, jak spod prysznica.


Po drodze do Jordanowa widziałem dwie salamandry plamiste, co za dziwne stworzonka…
W samym Jordanowie, iżby nie zostać dodatkowo polanym przez przewalające się szosą automobile i ciężarówki, nauczyłem się chodzić z kijkami wyciągniętymi „od się” w stronę nadjeżdżających pojazdów, gdyż nic tak nie otrzeźwia kierowców, jak widok groźby dla całości ich lakieru. Żadne współczucie, troska o bliźniego i inne chrześcijańskie dyrdymały dotyczące bliźniego. Tylko bezpośrednia groźba porysowania karoserii powodowała, że kierowcy (ba! nawet kierowcy BMW lub ogromnych ciężarówek z drewnem) byli w stanie się zatrzymać i poczekać na wolne miejsca, by przejechać dalej, zamiast mnie ochlapać.

Wtarabaniłem się do pizzerii, by się posilić i trochę ochędożyć, po czym powlokłem się do rekomendowanej przez wyjadaczy GSB p. Urszuli na nocleg. P. Urszuli nie było, był za to jej mąż, który wyposażył mnie we wszystkie potrzebne gadżety, czyli suszarkę, piecyk elektryczny, herbatę i cukier.

To był najwilgotniejszy wypad ostatnio, nawet gacie miałem mokre, Boże!, nawet kasa w portfelu ociekała wodą. Na suszeniu upłynął mi cały czas aż do północy.

suszenie przemysłowe

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Leave a Reply