Pewnego pięknego dnia Kot mój osobisty, Oblizuch znalazł sobie warsztaty jakieś tajemnicze w dalekim, odludnym miejscu pod Suchą Beskidzką. Skradała się do mnie z tymi warsztatami parę dni i skradała i w końcu ślepkami swoimi patrząc badawczo na mnie spróbowała pochwalić się tym swoim pomysłem.

Bóg, los, fatum, fortunny (dla Niej) zbieg okoliczności sprawił, że miejsce, w którym ostatnio się stoczyłem ze szlaku leży po sąsiedzku. Ale nie, że tak po sąsiedzku, jak ja to rozumiem, do 300km, lecz rzeczywiście rzut pełnym pampersem pod wiatr. To ukonstytuowało termin górskiej łazęgi.
Przy noclegu spotkaliśmy Marka – Rowerzystę z Gdańska, któren to pełen zapału robił film jakiejś kurze, całkowicie blokując przejazd. To i się zapoznaliśmy w sumie. Bardzo sympatyczny człowiek, lubi dużo opowiadać, przyszedł do nas do pokoju jeszcze, a potem dodatkowo, zupełnym przypadkiem, na Przełęczy Krowiarki scementowaliśmy naszą znajomość.
Szczęścia nasze pojechały z nami, więc miałem towarzystwo na szlaku. Dla uciechy młodzieży wjechaliśmy na Mosorny Groń wyciągiem, Ania nas odprowadziła parę metrów, po czym wziąłem dzieciaki i poszedłem szlakiem, a Anulka zawóciła i poszła na warsztaty, które, jak się później okazało, całkowicie zmieniły całe Jej życie.




Piękna pogoda, jak przystało na drugą połowę maja, śnieg, marznący deszcz i porywisty wiatr dopingowały do chyżego przemierzania leśnych ścieżek. A jeszcze szybszego odkrytych zboczy. Załączam zdjęcia. W ogóle ciekawe nazwy, Mosorny Groń, Markowe Szczawiny…







Na przełęczy Krowiarki zaopatrzyliśmy się w zimowe rzeczy, pogadaliśmy z ludźmi i ruszyliśmy bez strachu naprzód. Doszliśmy bez większych problemów na Babią Górę, ale tam musiałem dzieciakom kominy stawiać, bo wiatr rzucał lodowymi drobinkami prosto w oczy. Chmury całkowicie zasłaniały zejście w stronę schroniska, więc przez chwilę szukałem ścieżki, aż wiatr litościwie przerwę nam wysłał i, ogarnąwszy azymut, po omacku dalej ruszyliśmy.










Po drodze dziewczynisko spotkaliśmy z lekka odklejone, szło toto jakoś nieprzytomnie przewalając oczami, ale zagadnięta, rzeczowo odpowiedziała, żebyśmy spadali w cholerę, bo ona miejscowa jest i basta. Hmmm.

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz