Nocleg w Markowych Szczawinach, hmmm… Bałem się trochę, że Gniewko będzie dokazywał, ale chyba zdeptałem go wystarczająco. Po kolacji i zajęciu miejsc noclegowych zeszliśmy do living roomu przy suszarni i się suszyliśmy, piliśmy herbatę, czytaliśmy książkę (ja) i oglądaliśmy bajki (oni). Po jakimś czasie poszliśmy spać, razem z nami w pokoju spało z 8 osób, a w nocy jeszcze ktoś dotarł. Dzieciaki zasnęły, jakby im prąd odcięło, w połowie mówienia „dobranoc”.
Od wczoraj nic się nie zmieniło. Może odrobinę temperatura wzrosła, bo śniegu już nie było tyle, za to deszcz, plucha, błocko pozostały w chwale i glorii. Szliśmy w pelerynach, kaloszach, we mgle i kapuśniaku, wytrwale… W nadziei na znalezienie jakiegoś suchego miejsca na postój. W zamian znaleźliśmy wilgoć, korzeń mandragory, ogromne grzyby i sztukę ludową, a także motywacyjne wezwania.


















Przez znakomitą większość czasu polowaliśmy na pokemony, przechodziłem też szkolenie z ich świata, pokeballi, trenerów, ewolucji i przeróżnych mocy. Otwierał się przede mną całkiem nowy świat. Nie bardzo umiem zrobić zdjęcia zabawie, dla której góry to jedynie tło, a całokształt różnobarwnego uniwersum przetacza się jedynie w głowach uczestników.
Ten dzień okazał się dzieciom mniej wyczerpujący, choć Gniewko poskarżył się po dwudziestu kilku kilometrach, że nogi mu słabną. Doszliśmy do naszego noclegu w Ośrodku Wypoczynkowym, gdzie dzieciaki zobaczyły salę zabaw, piłkarzyki, ping-ponga i inne gadżety i ożyły magicznie. Po zjedzeniu pierogów w pobliskiej pizzerii, poszli do tej sali, gdzie siedzieli do upadłego, aż przywołałem ich do spania.
Kolejnego dnia wybory prezydenckie, więc musiałem dostać się do szkoły w Korbielowie, skąd potem złapanym przez dzieciaki autostopem pojechaliśmy do Żywca, gdzie wieczorem zgarnęla nas Ania.




Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz