Korbielów – Węgierska Górka

W trasie słuchałem ciekawych podcastów. Żona kazała. Wiadomo. A jak Żona każe, to Mąż nie dyskutuje, lecz robi. Tak to działa. W drugą stronę podobno również, aliści na razie nie zauważyłem…

Po jakimś niezwykle dziwnie płynącym czasie dojechałem do Węgierskiej Górki (czas, rzecz względna, wiadomo). Tu zatrzymałem się u przesympatycznej właścicielki Zielonej Łąki. Mały, schludny pokoik z łazienką, bardzo przytulny. W samej Węgierskiej Górce srogi remont robili wonczas i same objazdy uskuteczniać było trzeba.

Podczas wieczornej wędrówki po okolicach zapoznałem właścielkę sklepu spożywczego, wymieniliśmy się miejscówkami na spacer (ja w Wejherowie, ona w okolicach Żywca). Kobieta ma fenomenalne drożdżówki z serem…

Rano poszedłem na autobus, aliści korek był tak ogromny, że w sumie stałem i patrzyłem kierowcom w oczy, aż jeden z nich się poddał i zatrąbił, żebym wsiadał. To facet ze sklepu rowerowego w Żywcu. Usłyszawszy, że jadę do Korbielowa podrzucił mnie na dworzec autobusowy. Niestety, autobus mi zwiał, a że nie miałem wiele czasu, wziąłem taksówkę i pojechałem na miejsce. Jeszcze tylko szybka kawa w restauracji na granicy i poszedłem ślizgać się po szlaku.

Plan był dotrzeć do schroniska na Rysiance, co i zrobiłem, a na następny dzień zejść do Węgierskiej Górki, ponieważ w sobotę ogarniałem dziwne, tajemnicze obrzędy w Bielsku-Białej. Dość rzec, że na szlaku działo się niewiele, ot szedłem w chmurach, potem we mgle, następnie w mżawce, zaś na koniec zupełnie się rozpadało. Tak było i pierwszego i drugiego dnia.

Oto dzień pierwszy

Oto dzień drugi

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Leave a Reply